Utytułowana, utalentowana, niezwykle pracowita i…  tak zwyczajnie „zwykła”. Jej profesjonalizm, zaangażowanie, skupienie podczas udzielania odpowiedzi, w zderzeniu z osiągniętym przez nią zawodowym szczytem świadczą, że sportowa klasa, jaką przez lata reprezentowała na narciarskim torze, to po prostu część niej. O emocjach w świecie sportu, treningu, rutynie i… satysfakcji. Rozmowa z królową śniegu – multimedalistką olimpijską, mistrzynią świata, zdobywczynią Pucharu Świata w biegach narciarskich – Justyną Kowalczyk-Tekieli.

Co zawodowy sport daje kobiecie? Jakie  emocje? Co Tobie przyniósł?

Spełnienie. Dużo spełnienia i satysfakcji, ale wydaje mi się, że doświadczamy tego bez względu na płeć. Od strony kobiecej… szczerze mówiąc nigdy się nie zastanawiałam.  Na pewno nieprzeciętną kondycję i zdrowie, niezłą figurę, dobrą przemianę materii… to z tych bardziej prozaicznych i chyba dla kobiety ważniejszych (śmiech).

Czy był w Twoim życiu moment, że musiałaś wybrać między narciarstwem biegowym, a inną dyscypliną sportu?

Tak, na samym początku. Grałam dobrze w piłkę ręczną, więc wybierałam między nią, a właśnie narciarstwem biegowym.

Kiedy obserwujesz z boku młodą polską kadrę, nie tylko w narciarstwie biegowym, zauważasz widoczne zmiany? Nowe możliwości, szczególne cechy charakteru jakie wykształciły się w młodych dziewczynach rozpoczynających teraz przygodę ze sportem zawodowym?

Na pewno świat idzie do przodu i bardzo dobrze! Możliwość szlifowania formy, cała otoczka wokół treningu jest inna, bardziej profesjonalna. Można to wszystko lepiej poukładać, dzięki czemu minimalizuje się błędy, nie traci się zdrowia – przez niewłaściwy dobór treningu, czy źle wykonywane ćwiczenia – bo te wszystkie elementy są dziś już dużo lepiej poukładane. A młodzież? Młodzież jest inna.  Nie ma co ukrywać. Dwadzieścia lat temu my byliśmy innym pokoleniem. Teraz na trochę innych rzeczach zależy młodzieży, niż nam w ich wieku ale myślę, że upór i pracowitość pozostały.

Na jakie elementy treningu Twoim zdaniem powinna zwrócić uwagę kandydatka na zawodowego sportowca ? Takie „must be” to? Czego nie może zabraknąć?

Jeśli chce się być wyczynowym, zawodowym sportowcem to praktycznie niczego nie może zabraknąć.  Wszystko musi iść w parze, zarówno właściwa dieta, dawka odpoczynku i przede wszystkim odpowiednia ilość ciężkiej pracy – to już w zależności od tego co się robi, na jakim jest się etapie, ale ciężko pracując nie można zapomnieć jakiego paliwa potrzebuje nasz organizm i jak dobrze go zregenerować .

Widzisz różnicę w podejściu trenerów do obecnej reprezentacji, a kadry Twojego pokolenia?

Myślę, że teraz trenerzy są delikatniejsi. Kiedyś były bardziej proste komunikaty, może bardziej konkretne. Teraz są bardziej skomplikowane, muszą być wydane w nieco łagodniejszej wersji, choć ostatecznie i tak trzeba zrobić to samo.

Jak radzić sobie w momentach kryzysu, prędzej czy później każdy go ma… ?

Ja zawsze myślałam po prostu, że to minie. Bo wszystko mija, te dobre rzeczy i te złe, więc jeśli się da to jak najmniej to rozdrabniać.  Sportowiec  ma to szczęście, że ma jakąś rutynę życia i często to właśnie ona ratuje przed gorszymi momentami,  bo i tak rano musisz wyjść na trening i popołudniu też…  W tych trudniejszych chwilach najlepiej oddać się właśnie jej… rutynie.

Kim dla Ciebie jest Ultra Women? Jaką w Twoich oczach jest kobietą?

Taką, która po prostu daje sobie radę w życiu, na różnych płaszczyznach, na wielu frontach. Robić w życiu dobrze jedną rzecz jest fantastycznie, ale robić kilka rzeczy dobrze na raz to jest właśnie ultra… i nie zawsze ultra women musi być sławna, absolutnie nie! Może to być koleżanka zza płotu, ale taka, która z determinacją potrafi różne rzeczy spinać. Takich dziewczyn w Polsce jest dużo. Polki są zdecydowanie bardzo zaradne, a przy tym bardzo ambitne. Pięknie wyglądają, spełniają się zawodowo, a jednocześnie świetnie gotują i jeszcze potrafią się w cukiernika zamienić, i ogarnąć dom, aby nie było ani jednego kłębka kurzu. Takich kobiet – ultra women – jest wśród Polek naprawdę sporo.

rozmawiała: S.W.

fotografia: M. Dratwa