Zaczęła biegać na asfalcie, a potem bardzo szybko pojawiły się biegi górskie i długie dystanse. Mieszkając w Warszawie, prawie co weekend wyjeżdżała z mężem, by pobiegać w górach. Potem nadarzyła się okazja przeprowadzki w Beskid Niski. W ciągu 5 lat u Karoliny zmieniło się wiele: od małżeństwa po przeprowadzkę, ale również po bieganie ultra z sukcesami – nie tylko w Polsce, ale też za granicą. Opowiedziała nam o tym, dlaczego warto być otwartą na zmiany. 

Kiedy zaczęła się Twoja przygoda z bieganiem? Jak trafiłaś to świata biegów ultra?

Od zawsze kochałam zajęcia z wychowania fizycznego. Chodziłam do szkoły w niewielkiej miejscowości, gdzie biegaliśmy głównie przełaje na 600 lub 1000 metrów. Zaczęłam się nieco wyróżniać na tle innych pod względem wyników, ale nie przerodziło się to jednak w trenowanie. Zawsze najbardziej zależało mi na nauce, a bieganie na długie lata zeszło na dalszy plan. Wróciłam do aktywności dopiero podczas moich studiów w Krakowie. Wychodziłam potruchtać, aby przewietrzyć głowę – zazwyczaj było to kilka kilometrów wzdłuż Wisły. Nie miałam ze sobą nawet zegarka.

Po studiach w Krakowie przeprowadziłam się do Katowic. Pamiętam, że był to niełatwy okres
w moim życiu – nie układało się tak, jakbym tego chciała, ale bardzo cieszyłam się na rozpoczęcie pracy i życie w zupełnie nowym miejscu. Postanowiłam wtedy, że dla ustalenia pewnej rutyny dnia będę wychodziła pobiegać 2 razy w tygodniu. Bieganie z początku było dla mnie ogromnym wyzwaniem, a z czasem stawało się coraz większą przyjemnością i odskocznią. Po miesiącu – może dwóch kilkukilometrowe dystanse przestały być dla mnie męczące. Chciałam coś zmienić, zrobić coś szalonego, sprostać nowym wyzwaniom. Tak w 2017 roku podjęłam decyzję o zapisaniu się na 12-kilometrowy Bieg Katorżnika (bieg w błocie z przeszkodami) w moich rodzinnych stronach. Jak się później okazało, to wydarzenie zmieniło moje życie. Tam też poznałam Jarka, mojego męża (prowadzą wspólnie profil w mediach społecznościowych, UltraPara). Nie wiem jakim cudem, ale skojarzyliśmy się z Instagrama i bardzo szybko złapaliśmy wspólny kontakt.

Idąc za ciosem, kolejnym celem na horyzoncie na endorfinowym haju został półmaraton – wybrałam Silesia Half Marathon w Katowicach. Dziwnym zbiegiem okoliczności w ostatniej możliwej chwili… zmieniłam dystans na maraton. Nie wiedziałam kompletnie na co się piszę i chyba ta nieświadomość poniosła mnie jak na skrzydłach. Maraton przebiegłam w zdrowiu, z uśmiechem na twarzy i ogromnym wzruszeniem na mecie. Zrobiłam wówczas moją (jedyną do tej pory) asfaltową życiówkę – 3,5 godziny. Pomyślałam wtedy, że chyba jestem dosyć wytrzymała i  bliżej mi ku dłuższym dystansom.

Czy trenowałaś mocniej do tych biegów? Bo już maraton i biegi z przeszkodami brzmią nieco wymagająco.

Na ten moment wiem, że to nie był oczywiście odpowiedni trening maratoński. Nie zmieniałam jednak niczego i nadal wychodziłam pobiegać jedynie 2-3 razy w tygodniu na kilka kilometrów. Uznałam, że jakikolwiek trening będzie lepszy, niż żaden. Ktoś doradził mi, aby w ramach sprawdzianu przed maratonem spróbować przebiec 30 (!) kilometrów ciągiem. Jako kompletny amator wybrałam się na ten trening w letnie południe – co prawda udało mi się go skończyć, ale było wtedy bardzo gorąco, a ja nie wzięłam ze sobą nawet wody. Teraz, jak o tym myślę, nie mogę uwierzyć jak diametralną zmianę przeszłam… ja i moja świadomość w tej kwestii.

W sylwestrowy wieczór 2017/2018 roku przeprowadziłam się do Warszawy. Wtedy zaczęliśmy wspólnie trenować z Jarkiem, który opowiedział mi o biegach górskich. Niewiele myśląc, postanowiłam zapisać się na pierwszy długi bieg w terenie. Dalej idąc za ciosem, wybrałam Zimową Etapową Triadę na dystansie ultra (60 kilometrów). To były moje pierwsze zawody w górach, pierwsze ultra (mimo że etapowe), pierwszy bieg zimowy. Po biegu uznałam, że to nie dla mnie, bo to nie jest prawdziwe bieganie. Powtarzałam z niedowierzaniem: tam pod górę się wchodzi, a nie wbiega, co to za bieganie? Jednak dziwnym trafem następnego dnia, budząc się z zakwasami, których nigdy wcześniej nie doświadczyłam, po cichu przyznałam się przed sobą, że przepadłam w najlepsze. I… zapisałam się na kolejny bieg. Oczywiście w górach.

Jak radzisz sobie podczas biegów od strony mentalnej? Na przykład kiedy zaczynasz myśleć, że jest ci ciężko i daleko do końca. Co jest Twoim bodźcem motywującym przed i podczas biegu?

Sposobów jest mnóstwo i wybieram je w zależności od samopoczucia, które na trasie zmienia się wielokrotnie.

Mocno motywuje mnie między innymi podzielenie dystansu na kilka mniejszych. Podczas biegu często „oszukuję” się, że przede mną jeszcze tylko jedna góra, czy też ostatnie 5 kilometrów (które przecież już nieraz biegłam!). Zajmuję swoją głowę myślami, kiedy dotrę na kolejny punkt albo dobiegnę do pełnego kilometra. Duże znaczenie ma dla mnie choćby powierzchowna analiza trasy przed startem – ile jest podejść, czy są strome, czy teren jest techniczny, ile jest punktów żywieniowych, itd. Lubię być przygotowana i spokojnie działać, opierając się na liczbach i swoich planach.

Prawdziwym game changerem było dla mnie uświadomienie sobie tego, że kryzysy nadchodzą w trakcie biegu wielokrotnie i że należy być na nie odpowiednio przygotowaną. Zawahania nadchodzą zazwyczaj niespodziewanie, prędzej czy później próbują zawładnąć naszymi myślami. Czasami niestety przychodzą nawet jeden za drugim i dobrze jest zaakceptować ten fakt zawczasu. Łatwiej jest wtedy zracjonalizować sobie wysiłek, przejść do wizualizacji przekraczania linii mety, przypomnienia sobie, że nie jesteśmy w tym konkretnym miejscu bez przyczyny. W ostatnim czasie pomaga mi też powtarzanie sobie, jak wspaniałą przygodę przeżywam, jak ciężko pracowałam na to, żeby się tu znaleźć i jak mocno kocham to, co robię.

Ważny jest zatem kontakt ze sobą, aby nie odpuszczać. Czy któryś z biegów pamiętasz szczególnie? Pewnie masz ich kilkanaście na koncie.

 Ciężko mi jest odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ każdy bieg zostawia we mnie ogromny ładunek emocjonalny. Bardzo mocno je przeżywam i traktuję jako jedne z najważniejszych wydarzeń w roku! Wcześniej brałam udział w wielu biegach, natomiast aktualnie nie startuję zbyt wiele. Moje plany biegowe zawsze ustalam z moją trenerką, Kasią Solińską. Stawiamy na jakość, a nie ilość – po to, aby cieszyć się bieganiem i aktywnością przez wiele kolejnych lat.

W ostatnim sezonie (2022) najmocniej zapadł mi w pamięć Chudy Wawrzyniec. Na 80-kilometrowej trasie odbyły się Mistrzostwa Polski w Biegach Górskich na ultra dystansie, w których brałam udział z ramienia klubu KKB MOSiR Krosno. Byłam oszołomiona, ponieważ dostałam zaproszenie na prezentację elity. Pod względem zajętego miejsca, był to najgorszy bieg w sezonie (K8), ale jednocześnie był okazją do zdobycia wspaniałego doświadczenia, ponieważ mogłam się zmierzyć z najlepszymi zawodnikami i zawodniczkami z całej Polski. Było dla mnie niesamowite uczucie i długo nie mogłam uwierzyć, że naprawdę tam jestem i spełniam swoje marzenia.

Ten sezon był dla mnie przełomowy. Zanotowałam na swoim koncie sporo sukcesów sportowych, ukończyłam swoje starty z niezłymi wynikami. Jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa.

Wcześniej też zdobywałaś dobre miejsca na podium podczas naprawdę długich dystansów. Jak to robiłaś zatem bez wsparcia trenerki?

 Myślę, że w jakimś stopniu moje predyspozycje to biegania i ogromna wytrzymałość (wówczas bardziej psychiczna, niż fizyczna) pomogły mi w ukończeniu wielu zawodów na bardzo długich dystansach. Wszystko to odbywało się jednak bez ustrukturyzowania mojego procesu fizycznego rozwoju. Trenowałam za mocno, biegałam zbyt szybko, zapominając, że trening to przecież nie zawody i nie każdy musi być szybszy od poprzedniego. Kompletnie nie zwracałam uwagi na tętno – a obecnie jest to podstawowa jednostka, którą obserwuję. Przekładało się to na kontuzje i bóle, a w efekcie brak regularności w treningu, ciągłe przerwy i narastającą frustrację, że może jednak powinnam dać sobie z tym wszystkim spokój, skoro ciągle wracają te same problemy.

Teraz mój trening zmienił się diametralnie i zazwyczaj już 2 dni po starcie na dystansie ultra wychodzę bez problemu na lekki marszobieg albo jeżdżę na rowerze. To jest dla mnie zupełnie inna jakość życia, ponieważ to, co cieszy mnie najbardziej, to przebywanie w ruchu. Trening jest dla mnie procesem, który kocham bez względu na warunki atmosferyczne czy samopoczucie danego dnia. Jest dla mnie drogowskazem, niekoniecznie przygotowując mnie tylko do jednego, konkretnego wyzwania, chociaż oczywiście cel na horyzoncie działa tym bardziej motywująco.

Warto, by nie robić sobie krzywdy. Jednak czasami dobrze popełniać błędy na początku
i uczyć się z nich.

Na początku popełniłam tych błędów sporo, zajeżdżając się na treningach i zawodach. Dlatego teraz jestem o tę „jedną” lekcję mądrzejsza.

Trenujesz teraz u Kasi Solińskiej (Trail Is Our Way). Jak uważasz, jak ważny jest plan treningowy i ogólne przygotowanie?

Wcześniej nie miałam żadnego planu. Zakładałam ile „powinnam” przebiec w danym tygodniu i w ten sposób wyznaczałam sobie cel. Biegałam wtedy na wysokim tętnie, przez co nie zauważałam żadnego rozwoju ani poprawy wyników. Mój organizm był wiecznie wyczerpany.

Teraz trzymam się planu. Z moją trenerką rozpoczęłyśmy współpracę na początku 2020 roku. Podczas weekendowego wybiegania w Lesie Kabackim słuchałam akurat podcastu z jej udziałem. Kasia wspomniała tam, że od nowego roku zaczyna swoją ścieżkę trenerską. Przemknęło mi przez myśl, że może i dla mnie byłoby to dobrą opcją, ale szybko pożegnałam się z tą refleksją. Uznałam, że jestem tylko amatorem, nie mam żadnych wyników, a trenowanie z profesjonalistą jest tylko dla najlepszych. Nie wierzyłam w siebie. Po powrocie z wybiegania podzieliłam się tym z Jarkiem, który w tajemnicy przede mną umówił mnie z Kasią na rozmowę.

Jak się okazało, był to kolejny punkt zwrotny w moim życiu. Rozpoczęłyśmy współpracę i padło pytanie o plany startowe na kolejny rok. Pamiętam, że dalej chciałam zwiększać dystans i zaproponowałam dystans 170 kilometrów. Spotkało się to (całe szczęście) ze stanowczą odmową. Szybko zrozumiałam, że chyba jednak nie tędy droga i warto będzie wrócić do pracy u podstaw. Można powiedzieć, że rok 2020 „ułatwił” mi to zadanie z powodu pandemii. Był to dla mnie czas, aby nieco zwolnić, popracować nad swoją techniką biegu, core, urozmaicić aktywności. Obecnie mój trening jest bardzo zróżnicowany. Kupiłam rower, trenażer, wróciłam po latach na basen. Wprowadziłyśmy też trening siłowy, mobility, jogę. Większość moich treningów to długie i spokojne wybiegania. Poświęcam teraz również dużą uwagę regeneracji, która jest niezbędna w procesie treningowym. Przyznam, że z początku ciężko było mi to zrozumieć i wdrożyć. Chciałam ciężko trenować, a nie odpoczywać. Z biegiem czasu doszłam do twego jak istotne jest rozciąganie, morsowanie, techniki relaksacji, albo po prostu odpoczynek, gdy czuję się zmęczona czy chora. Zrozumiałam, że trening w takim stanie nie przyniesie mi żadnych korzyści.

Zmieniłam też swoje mentalne podejście do biegania. Kasia pokazała mi, że sam trening to proces, z którego powinniśmy się cieszyć, tak po prostu. Często wymagamy od siebie zbyt wiele, chcemy robić jak najwięcej, jednocześnie prowadząc zwyczajny tryb życia, który też bywa obciążający. W efekcie często kończy się to na permanentnym zmęczeniu i frustracji, a przecież zupełnie nie o to w tym chodzi.

Jak było z bieganiem treningowym, które miało być nieco spokojniejsze i wolniejsze? Czy nie myślałaś, by biec nieco szybciej?

 Zanim zaczęłam trenować z planem, biegałam tempem 5:00/km, które wówczas wydawało mi się komfortowe. Okazało się, że mocno się myliłam – zgodnie z zaleceniami musiałam mocno zwolnić i biegać po 6:30/km, aby znaleźć się w odpowiednim przedziale tętna. Była to dla mnie tak diametralna zmiana, że z początku ciężko było mi się z tym pogodzić. Wracałam z treningu nie odczuwając zmęczenia i… czułam się z tym bardzo dziwnie. Powtarzałam sobie jednak, że chcę sięgnąć wyżej, zatem muszę zaufać temu procesowi. Oczywiście nieraz zastanawiałam się nad sensem tego wszystkiego, ale dopytywałam, sporo czytałam, głównie biegowej literatury i wszystko nagle zaczęło się składać w harmonijną całość. Teraz, widząc efekty, nie mam już wątpliwości, jak kiedyś.

Wcześniej byłam zdecydowaną nonkonformistką, wolałam ciągle iść pod prąd, poddawać się coraz to trudniejszym wyzwaniom. Zatraciłam się w tym, ciągle chciałam sobie i innym udowadniać, jaka jestem twarda i jak dużo jestem w stanie znieść. Nie wiem ile czynników na to wpłynęło, ale w toku przemiany nabrałam bardzo dużych pokładów cierpliwości i akceptacji. Dla mnie miało to skutki nie tylko w bieganiu, ale również w życiu codziennym. Jestem teraz zupełnie innym człowiekiem niż kilka lat temu.

Mam jeszcze pytanie dotyczące samego biegania w górach. Boisz się biegać w ciemności, eskpozycji i drabinek lub zmiennych warunków pogodowych, np. burzy?

Pierwsze doświadczenie z nocnym bieganiem było dla mnie stresujące, a teraz wręcz to pokochałam. Nie myślę o tym, że gdzieś tam czają się zwierzęta. Uważam, że większe niebezpieczeństwo może nam grozić od napotkanych ludzi, niż zwierząt. Mimo wszystko staram się zawsze zachowywać podstawowe środki ostrożności. Lubię dawać znać mieszkańcom lasu, że jakby coś, to ja też tam jestem – wówczas hałasuję kijkami, czasem podśpiewuję. Dla mnie bieganie nocą jest wspaniałe, to zupełnie inny wymiar obcowania z naturą. Absolutnie magiczny jest moment, kiedy wstaje słońce i można wyłączyć czołówkę. Traktuję to jak takie katharsis, rodzę się na nowo. Nabieram sił i  mogę biec dalej.

Ciężkie warunki pogodowe nie stanowią dla mnie problemu. Lubię biegać w deszczu i czuję, że ćwiczę wtedy charakter. Przeżyłam jednak kiedyś burzę z piorunami na trasie Biegu Rzeźnika Ultra. Padało nieustannie przez ponad 10 godzin. Bałam się, ale zbudowałam w sobie wewnętrzną motywację, aby szybciej dotrzeć do mety.

Z kolei ekspozycja to coś, w czym ciągle się sprawdzam. Ostatnio odwiedziłam Tatry z moją przyjaciółką, a ta wycieczka pozwoliła mi nabrać nieco pewności siebie w tym aspekcie. Nie czułam paraliżującego strachu, nie miałam tzw. „miękkich nóg”. Zaufałam sobie, ostrożnie i spokojnie stawiałam kolejne kroki. Myślę, że to dla większości z nas kwestia wypracowania, doświadczenia i wewnętrznej rozmowy ze sobą, która pozwoli oswoić ten strach.

Prowadzisz z mężem Jarkiem profil UltraPara – pokazujecie, jak trenujecie, podróżujecie i bierzecie udział w biegach. Kiedy zaczęliście wspólnie działać? Skąd nagle pojawiła się przeprowadzka z Warszawy na podkarpacie?

Początkowo to Jarek prowadził swój profil, na którym relacjonował biegowe wydarzenia. Odkąd staliśmy się parą i wspólnie zaczęliśmy uprawiać sport, postanowiliśmy połączyć siły i tak powstał profil UltraPara. Jarek pokazał mi, że po asfaltowym maratonie wcale nie czeka mnie biegowa emerytura i początkowo zaraził mnie po prostu bieganiem w górach, a później opowiedział o ultra dystansach.

Na profilu pokazywaliśmy zawody, w których braliśmy udział, a było ich mnóstwo. Bywało, że co weekend, co 2 tygodnie byliśmy w górach – albo trenować, albo startować. To był ten moment, kiedy totalnie zachłysnęłam się tym ultra światem, który z jednej strony był mi jeszcze wtedy mało znany, a jednocześnie miał w sobie coś uzależniającego.
Regularnie zwiększałam dystanse, które pokonywałam na zawodach, totalnie zakochując się w tej aktywności. Myślę, że to powszechny błąd i tendencja u początkujących biegaczy, który większość z nas popełniło.

Z Jarkiem bardzo mocno wzajemnie się motywowaliśmy. Nie było i nie ma dla nas rzeczy niemożliwych. W trakcie adoptowaliśmy też naszego psa Tobisia. To wszystko nas napędzało, że można to robić tyle wspaniałych rzeczy razem, jednocześnie mieszkając w Warszawie i jeżdżąc ciągle w góry. Chcieliśmy trenować, spełniać się, brać udział
w zawodach. Pokazywaliśmy na instagramie nasze treningi i naszą codzienność. Trwało to ponad 2 lata. Potem przyszła pandemia, podczas której oboje zaczęliśmy pracować zdalnie. Pojawiła się pierwsza myśl, że być może stacjonarna praca z biura już nie wróci.

Pamiętam, że mój pierwszy bieg po okresie pandemii to przełożona z jesieni 2020 Łemkowyma Ultra Trail, gdzie miałam startować na dystansie 70 kilometrów. Podczas przyjazdu ulokowaliśmy się w wynajętym mieszkaniu w centrum Krosna, blisko biura zawodów. Kiedy po zakończeniu zawodów wyjeżdżaliśmy stamtąd, rzuciłam od niechcenia: „tutaj mogłabym nawet zamieszkać, bardzo mi się tu podoba”. Wróciliśmy jak zawsze do Warszawy, jednak natrętna myśl nie dawała nam spokoju. Jarek po jakimś czasie zaproponował: a może by tak wynająć nasze warszawskie mieszkanie i przeprowadzić się? Spróbować. Na pół roku, może rok. Zawsze przecież możemy wrócić. Wtedy los postanowił podjąć decyzję za nas. Okazało się, że w międzyczasie zmieniłam pracę na zdalną w 100 procentach, Jarek również uzyskał taką zgodę. Zaczęliśmy intensywne poszukiwania mieszkania dosłownie w całej południowej Polsce, gdziekolwiek, gdzie można pobiegać z przewyższeniami. Traf chciał, że pierwsze mieszkanie, które nam odpowiadało, było właśnie w Krośnie. Dla mnie było to mocne zaskoczenie, które potraktowałam jako szansę i znak. Obecnie minęło już 1,5 roku odkąd tu mieszkamy i nie zamierzamy się wyprowadzać. Tutaj czuję się bardzo spokojna. Wyciszyłam się.

W trakcie tych 5 lat wiele się działo: małżeństwo, kilka przeprowadzek i bieganie w górach. Dużo zmian.

Wychodzę z założenia, że jedyną pewną rzeczą w życiu jest zmiana. Ostatnie wydarzenia pokazały mi, że warto być osobą otwartą na nowe możliwości i umieć wykorzystywać szanse, które daje nam los. Każdy ma przecież tyle, na ile się odważy. Wcześniej byłam osobą dosyć pragmatyczną, a praca i nauka były dla mnie najważniejsze. Czasami warto jednak pójść za głosem swojego serca. Moja zmiana podejścia zadziwia nie tylko mnie, ale również moich bliskich. Muszę jednak przyznać, że mam w tej kwestii od nich pełne wsparcie. Zarówno rodzina, jak i przyjaciele bardzo nam kibicują, za co jestem ogromnie wdzięczna.

Wyprowadzka i wszystkie inne zmiany były decyzjami poprzedzonymi wielogodzinnymi dyskusjami. Czy damy radę? Czy się zaaklimatyzujemy? Z kimkolwiek nie rozmawialiśmy, każdy się dziwił, czego można szukać na drugim końcu Polski. Zazwyczaj ludzie przeprowadzają się, ale w odwrotnym kierunku. My jednak odnaleźliśmy tutaj spokój, którego nie mieliśmy okazji zaznać nigdzie wcześniej.

Mimo wszystko nadal zaznaczam, że nie jest to aż tak diametralna zmiana. Krosno jest miastem, a prawie wszystko z czego korzystaliśmy w Warszawie, jest tutaj również dostępne na wyciągnięcie ręki. Jeśli chcemy jechać do teatru czy zrobić np. badania wydolnościowe,  zawsze można wyskoczyć do Rzeszowa oddalonego jedynie o 50 km.

 Jakie plany biegowe na 2023 rok?

 Zawsze pod koniec roku robimy z moją trenerką podsumowanie sezonu oraz wstępne plany na kolejny rok. W 2023 póki co zaplanowałam 2-3 biegi, a wśród nich Lavaredo Ultra Trail na dystansie 80 kilometrów. Jestem bardzo podekscytowana tym, że będę mogła wystartować w Dolomitach i poczuć tę atmosferę, o której krążą już przecież legendy. Chciałabym się też po raz kolejny sprawdzić w zawodach rangi Mistrzostw Polski na ultra dystansie. Na pewno wrócę też do Szczawnicy na dystans Dzikiego Gronia (64 km). W zeszłym roku pobiłam kobiecy rekord tej trasy, ale wiem, że jest tam jeszcze sporo do nadrobienia.

Co daje ci bieganie? Jak zachęciłabyś inne dziewczyny do spróbowania?

Bieganie to moje życie i moja prawdziwa pasja. Doszłam w tym wszystkim do momentu, w którym myślę, że niekoniecznie muszę nawet startować w zawodach. Cel na horyzoncie oczywiście motywuje, ale przede wszystkim sprawia mi to ogromną przyjemność i daje mnóstwo endorfin. Uważam się za prawdziwą szczęściarę, że znalazłam to, co tak bardzo lubię robić i że mam możliwość realizowania swoich marzeń.

Bieganie sprawiło, że jestem lepszym człowiekiem. Może jest to banał, ale wszystkie te doświadczenia sprawiły, że jestem o wiele bardziej empatyczna, wyrozumiała i cierpliwa. Zaufałam temu procesowi. Zrozumiałam też, że nie ma rzeczy niemożliwych, że jestem bardzo silną osobą i że mogę przełamać wiele swoich granic. Pamiętam dokładnie jak to było, kiedy nie mogłam przebiec nawet 1 kilometra bez zatrzymania, a teraz rywalizuję (choć niekoniecznie lubię to słowo) podczas zawodów nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Nieustannie mnie to wzrusza i motywuje.

Wiem, że nie każdy lubi biegać i nie namawiam do tego nachalnie wszystkich wokół. Najważniejsze w tym wszystkim jest mieć zdrowe i sprawne ciało. Ruch działa pozytywnie nie tylko na sferę fizyczną, ale i psychiczną.

Karolina Wierzchowiak – biegaczka amatorka z wieloma sukcesami na ultra dystansach nie tylko w Polsce, ale również za granicą. Miłośniczka outdooru, psów oraz podróży w najdalsze zakątki ziemi. Zaraża innych miłością do sportu. Wspólnie z mężem Jarkiem prowadzą na instagramie profil „Ultra Para”. Postanowili zrezygnować z Warszawy na rzecz przeprowadzki do Krosna, gdzie mieszkają i trenują na co dzień.

Rozmawiała: M. Bryś, pod red., S.WS.

Fotografia: Andrzej Olszanowski