Przez wiele lat była tenisistką zawodową odnoszącą liczne sukcesy. Potem pojawiła się kontuzja i diagnoza choroby SM. Jednak nie zrezygnowała ze sportu. Dzięki swojej sile i  determinacji m.in. ukończyła zawody Ironman w Barcelonie i Tallinie, gra ciągle w padla, zdobywając tytuły w Mistrzostwach Polski. Karolina od zawsze inspiruje oraz motywuje, do tego by się rozwijać i podejmować wyzwania.

Wydaje się, że od zawsze związana byłaś ze sportem. Grałaś zawodowo w tenisa z sukcesami i to  przez wiele lat. Potem pracowałaś w marketingu jednej z marek sportowych. Teraz biegasz triathlony i grasz w padla, zdobywając m.in. tytuły w Mistrzostwach Polski.  Zaczynając zatem od początku, kiedy pojawił się pierwsze tenis?

Zaczęłam grać w tenisa w wieku 7 lat, a na pierwsze lekcje zapisali mnie rodzice. Tak naprawdę zawodowo grałam do 25 roku życia. To prawie większa część mojego życia – trenowałam bardzo dużo, aż do momentu kontuzji.  Uznałam wtedy, że jest to dobry moment, by spróbować zupełnie czegoś innego i mieć dosyć normalne życie. Teraz to wydaje mi się takie odległe, jakby to było poprzednie wcielenie.

Tenis zawodowy pewnie wymagał wielu poświęceń.

Bardzo lubiłam grać, ale lubiłam też rywalizację. Była to ciężka praca, ponieważ całe moje życie było temu podporządkowane. Od najmłodszych lat pamiętam, że czasem zamiast pójść na urodziny do koleżanki, to wybierałam trening, który był planie. Dużo też było turniejów wyjazdowych. Sporo przez to opuszczałam lekcji, a w liceum miałam już nawet indywidualny tok nauczania. W trakcie roku brałam udział w ponad 20 turniejach. Nieraz rano omijałam budynek szkoły, jak wracałam z porannego treningu. Mimo tego uczyłam się bardzo dobrze i miałam świetne wyniki. Natomiast po liceum miałam roczną przerwę od nauki
i studiów. Jednak wtedy przestałam mieć satysfakcjonujące wyniki w tenisie, mimo że byłam w rankingu światowym WTA na 300 miejscu. Czułam wtedy, że mam jedną rzecz w życiu i nie robię jej super. Z perspektywy czasu uważam, że była to surowa ocena. Potem podjęłam decyzję o rozpoczęciu studiów na warszawskim AWF-ie.

Kiedy zaczęłaś brać udział w turniejach, a potem tych na poziomie zawodowym?

Grałam sporo w turniejach juniorskich, ale to w wieku 17 lat weszłam na poziom zawodowy. Rok przed rozpoczęciem ścieżki zawodowej miałam zdiagnozowaną dyskopatię. Niestety dostałam zakaz uprawiania sportu. Nie grałam łącznie 9 miesięcy, a przez 2 miesiące pojawiały się problemy z chodzeniem. Jednak miałam ogromną determinację, by wrócić do tego sportu. Pracowałam sporo z fizjoterapeutą i udało się.

Były to turnieje nie tylko krajowe, ale również zagraniczne?

Głównie grałam w turniejach, które dawały mi punkty w rankingu WTA. W Polsce było ich niewiele, dlatego sporo wyjeżdżałam. Nauczyło mnie to samodzielności, organizacji, ponieważ na wiele z nich jeździłam sama. Musiałam też zadbać o rezerwacje hotelu czy biletu podróżniczego. Nie było wtedy tak łatwo załatwić wszystko przez Internet. Trenowałam za granicą przed sezonem, m.in. w Hiszpanii i Stanach Zjednoczonych. Było to o wiele tańsze, niż trenowanie w Polsce. W trakcie była jeszcze nauka, dlatego miałam szybką szkołę dorastania, by to wszystko pogodzić. Na pewno zabrakło trochę czasu na normalne dzieciństwo. Mam trochę żal do siebie, że w trakcie tych zagranicznych podróży, byłam za bardzo skupiona na tenisie. Często zwiedzałam tylko lotnisko, kort i hotel.

Był to długi etap grania zawodowego z tak dobrymi wynikami i sukcesami. Co było potem?

Potem pojawił się marketing sportowy. Zawsze jak grałam, to interesował mnie dokładnie ten wokół turniejów, jak to wszystko wygląda z tej strony. Zapisałam się też na kurs menedżera sportu. W ramach tego odbyłam praktyki w firmie, która zajmuje się organizacją eventów sportowych. Potem zobaczyłam ofertę (na grupie FB) pracy w Adidasie na stanowisku asystenta ds. marketingu. Zaaplikowałam i dostałam propozycje pracy. Wtedy jednak studiowałam dziennie na AWF-ie i zaocznie studia podyplomowe z zarządzania marketingiem. Musiałam podjąć decyzję związaną z nauką, bo był to etat  pracy w pełnym wymiarze godzin. Nie wiedziałam co zrobić, ale napisałam na FB o swojej sytuacji. Jedna z koleżanek odpisała, że miała bardzo podobną – tylko ona została na studiach i do tej pory żałuje. Zadzwoniłam bardzo szybko do osoby z Adidasa mówiąc, że zrezygnuje ze studiów, bo bardzo chciałabym tam pracować. Na szczęście mnie przyjęli. Doszliśmy do porozumienia, a później  też ukończyłam studia. Dużo miałam szczęścia. Rok pracowałam w Adidasie, potem byłam przez chwilę w Warner Music Poland. Następnie były międzynarodowe domy mediowe, by wrócić w końcu do Adidasa, ale tym razem na stanowisko menedżerskie. Teraz już nie pracuje w branży sportowej, ale jestem bardzo zadowolona z wyboru.

Co z innymi aktywnościami sportowymi?

Kiedy skończyłam grać w tenisach, to powiedziałam sobie – żadnego sportu. Na początku miałam naprawdę dość. W tym czasie sporo imprezowałam, nadrabiając stracony czas towarzyski. Jednak po kilku miesiącach zaczęłam się po prostu nudzić. W końcu przez mojego tatę zaczęłam biegać. Zapisaliśmy się wspólnie na bieg „Biegnij Warszawo”, gdzie on pobiegł szybciej ode mnie. Weszło mi to trochę na ambicję. Spotkałam tam swoją koleżankę ze studiów, która prowadzi swój klub biegowo-triathlonowy. Zaprosiła mnie na trening. Na pierwszy trening poszłam z tatą i bardzo nam się spodobało. To był 2011 rok, kiedy aktor Tomek Karolak zrobił połówkę Ironmana w Suszu (dawny Herbalife Triathlon Susz). Dużo osób rozmawiało o tym w klubie, że chciałoby wziąć udział w kolejnej edycji. W tamtym okresie było mało takich zawodów, a pakiety rozchodziły się stosunkowo szybko. Jak ruszyła rejestracja, to zapisałam się – nie mając wtedy odpowiedniego roweru ani pianki. Później okazało się, że mało kto zapisał się z klubu. Czułam się trochę wystawiona. Podczas jednego
z treningów biegu na 20 km uszkodziłam sobie ścięgno Achillesa, przez co miałam tylko ok. 3 miesięcy na przygotowanie. Finalnie ukończyłam zawody triathlonowe, nawet szybciej od Karolaka. Wiedziałam, że wezmę jeszcze kiedyś udział w takich zawodach. W kolejnym roku przebiegłam połówkę Ironmana w Gdyni, bieg Katorżnika (w błocie, z przeszkodami) oraz Maraton Warszawski. Mój organizm wtedy padł, po tak ogromnym wysiłku. Prawdopodobnie były to już początki choroby stwardnienia rozsianego (SM). Chciałam wrócić szybko do biegania. Jednak po 3-4 miesiącach zaczęłam się niepokoić, bo nadal męczyłam sie wejściem na 3 piętro po schodach. Poszłam do lekarza i powiedziałam mu, że m.in. nie mogę przebiec 5 kilometrów. Na to lekarz, że większość ludzi nie może tego zrobić. Zaczęła się wtedy długa wycieczka po lekarzach, ponieważ nie mogłam dostać jednej diagnozy. Miałam podejrzenia m.in. o boreliozę. Wtedy jednak nie zrobili mi rezonansu głowy. Dostałam wypis ze skierowaniem do psychiatry i z diagnozą, zespołem przewlekłego zmęczenia. Miałam duży problem z powrotem do sportu.  W 2018 roku zaczęłam znowu startować. Udało mi się też odbudować formę. W 2019 roku zapisałam się na Ironmana, który był moim celem od 2013 roku. Na początku było wszystko w porządku. Miałam jeden start w Warszawie, który poszedł dobrze. Jednak po nim znów powróciło ogromne zmęczenie. Musiałam wtedy przełożyć Ironmana na kolejny rok. W 2020 roku zdiagnozowano mi SM, bo zaczęłam tracić wzrok na jedno oko. Potem miałam kolejny rzut, gdzie nie miałam czucia w nodze, potem w ręce. To był rok pandemii, więc wtedy również odwołali Ironmana w Barcelonie i przełożyli na kolejny rok. Myślałam, żeby zrezygnować, bo nie wiedziałam, czy mogę wystartować z SM. Jednak zapisałam się, to nie miałam wyjścia, ponieważ czekałam na to długo.

Pamiętam, że miałaś naprawdę dobry czas po tych zawodach.

Mimo, że ukończyłam Ironmana, to jednak miałam poczucie, że tego nie zrobiłam. Podczas zawodów był sztorm i musieli bardzo skrócić dystans pływania. Od razu pojawił się cel, że zrobię kolejny. Dlatego wzięłam udział w kolejnych zawodach Ironman w Tallinie w 2022 roku. Kupiłam wtedy swój pierwszy rower triathlonowy, bo wcześniej jeździłam na szosowym. Wtedy byłam już na lekach i czułam się bardzo dobrze. Jednak 2 miesiące przed startem miałam kolejny rzut. Po sterydach bardzo długo dochodziłam do siebie i nie mogłam trenować, chociaż wiedziałam, że jest to czas do trenowania. Zastanawiałam się do ostatniej chwili, czy wystartować. Po pierwsze z powodu choroby, że mogę sobie pogorszyć swój stan. Po drugie z powodu braku treningów. Jednak w tym samym roku w marcu brałam udział w obozie triathlonowym w Hiszpanii, organizowanym przez TriWaWA, gdzie zrobiłam naprawdę dobrą bazę. Do samego końca przed zawodami nie odzyskałam pełnego czucia w nodze. Liczyłam nawet zapas czasowy. W trakcie zawodów bardzo dobrze mi się biegło i prawie złamałam 12 godzin. Miałam wtedy czas 12 godzin i 11 minut. Okazało się, że najgorzej wyszedł mi rower, ponieważ brakowało mi długich rozjazdów na nowym rowerze. Byłam naprawdę w szoku, jak łatwo mi poszło.

Bałaś się w trakcie zawodów w Barcelonie, czy w Tallinie, że może coś się stać. Czy miałaś poczucie kontroli?

Po pierwsze starałam się nie forsować. Robiłam wszystko w strefie komfortu. Bałam się trochę, bo po mecie w Barcelonie wylądowałam od razu na kroplówce. Do samej mety, nie odczuwałam żadnych komplikacji. Wtedy jednak wracałam 3 razy do namiotu. W Tallinie też było dobrze, ale dopiero jak przebrałam się, to zaczęło mi się robić słabo. Dali mi wtedy kroplówkę, po której odpłynęłam. Był moment, że zemdlałam. Trochę nie było to rozsądne, jak mówiłam, że mam stwardnienie rozsiane. Medycy też mi to mówili. Może nie powinnam, ale chciałam. Umierałam przez całą noc, chyba miałam wtedy kolejny rzut. Parę tygodni potem okazało się, że mam 4 nowe zmiany w mózgu. Było ciężko. Jednak to było moje marzenie i zrealizowałam ten cel.

Jak rozgrywałaś takie zawody mentalnie? Oprócz takiego treningu fizycznego.

Choroba mi wiele zmieniła. Musiałam nauczyć się odpuszczać na przykład na treningu. Bo zawsze wcześniej musiałam skończyć trening.  Po diagnozie wiedziałam, że treningi muszę robić racjonalnie. Musiałam nieco odpuszczać. Moja pani doktor z kolei mówiła mi, że jest to rozsądek. Dla mnie to było naprawdę ciężkie. Szczególnie na treningach pływackich, ponieważ musiałam czasem wcześniej wychodzić z wody. Widziałam wtedy, że wszyscy nadal pływają. Czasami też wracałam autobusem z rozbiegania. Wcześniej, gdy brakowało mi kilku metrów np. do 10 km to biegałam wokół domu, by mieć pełne kilometry. Już się „wyleczyłam” z tego dokręcania. Dodatkowo po diagnozie miałam lepsze wyniki. Pokazało mi to, że robiąc trening w strefie komfortu, można zrobić również spory progres. Zawsze też na zawodach, ostatnie kilometry musiałam sporo dokręcać. Teraz już nie muszę. Największym odkryciem było to, że można normalnie chodzić po zawodach np. schodząc ze schodów. Polecam wszystkim.

Czy odczuwasz, że choroba SM jest sporym ograniczeniem?

Na pewno częściej czuję zmęczenie. Wiem, że muszę słuchać swojego ciała. Przy większym zmęczeniu tracę widzenie w oku. To jest mój taki barometr, czy treningi są mocne, czy nie. Podczas przygotowań do Ironmana musiałam przymknąć nieco oko. Chciałam trochę mocniej potrenować. Cały czas szukałam odpowiedniego trybu, czyli tydzień cięższego trenowania, a kolejny lżejszy. Przy treningach nie doprowadzam siebie do odcięcia, bo boje się. Cały czas na nowo poznaje swoje ciało. Miałam wiele powrotów do sportu, ale mam z tego frajdę. Bardzo też doceniam, że mogę ten wysiłek fizyczny robić.

Jak dobrze pamiętam grasz nadal w padla.

Tak gram w padla. Miałam też epizod z beach tenisem, gdzie raz zdobyłam Mistrzostwo Polski. Potem zaczęłam padla, traktując bardziej  ten sport jako zajawkę. Czasami wiele osób się dziwi, że nie mogę mieć siły na padla, jak biegłam Ironmana. Jednak jest to zupełnie inna aktywność. W padla też udało mi się zdobyć Mistrzostwa Polski. W pewnym momencie także nie wiedziałam, że czy będę mogę grać, ponieważ miałam problemy z widzeniem i wyczuciem odległości.

Jakie plany na kolejne wyzwania sportowe?

Chciałabym zacząć biegać w górach, ponieważ ta intensywność jest nieco niższa. Chodzenie po górach mnie trochę nudzi, a ja zawsze lubiłam podbiec i zobaczyć więcej. Wiem też, jak łatwo pobiegłam w Tallinie, to już teraz przygotowywałabym się do podwójnego Ironmana. Jednak rozsądek zwycięża. Mam już trochę inne plany, również rodzinne. Jestem zapisana też na kultową imprezę, Enea Bydgoszcz Triathlon. Będę biec bardziej dla atmosfery, bo nie chciałabym po prostu tego sportu porzucać. Moi lekarze nie byli fanami Ironmana, ale są za tym, by sport uprawiać.

Bardzo Ciebie podziwiam, bo łączysz nadal tyle aktywności, jeszcze praca w korporacji i chłopak. Masz również spory impact w media społecznościowych, pokazujesz, że z SM można zrobić Ironmana, zresztą dwa razy (w Barcelonie i Tallinie) oraz aktywnie podejmować się różnych działań.

Lekarze często podają mnie za przykład, że sport nie jest absolutnie przeciwwskazaniem w chorobie. Pamiętam, że jak dostałam diagnozę, to zaczęłam szukać w Internecie, czy ten sport można uprawiać normalnie. Zaczęłam sprawdzać na grupach chorych na SM. Było to dla mnie bardzo dołujące, ponieważ wspominali tam jedynie o nordic walking i jodze. Na początku naprawdę byłam załamana. Ciężko mi było znaleźć osoby, które uprawiałyby sport. Potem dowiedziałam się od mojej lekarki, że ma wśród pacjentów również wspinacza. Mało jest takich osób, dlatego postanowiłam otwarcie mówić o tej chorobie, szczególnie dla tych, którzy są świeżo po diagnozie. Nie muszą wcale z wielu rzeczy rezygnować.

Wiele osób pisało do mnie w prywatnych wiadomościach. Mogłam podzielić się swoimi doświadczeniami. Byłam zachęcana, by prowadzić bardziej kanały mediów społecznościowych i mieć większy impact.

Pamiętam, jak przyjeżdżałaś rowerem do pracy. To ja również zaczęłam jeździć. Potrafiłaś niesamowicie zmotywować.

Często słyszę od znajomych, że ich motywuje. Dlatego zaczęłam publikować więcej na Facebooku. Miałam też taki moment, że wybierałam te dobre chwile, zamiast tych gorszych. Dlatego zaczęłam dodawać też posty ze szpitala aby pokazać, że nie zawsze jest tak kolorowo.

 Jak zatem zachęcić dziewczyny do sportu? Podejmowania różnych wyzwań? Co Tobie to dało?

 Dla mnie sport amatorski pomaga oczyścić głowę. Zachęcam do tego, bo każdy może znaleźć coś dla siebie. Mam momenty, kiedy mogę biegać bez słuchawek, by pomyśleć i działa to na mnie, jak medytacja. Napędza mnie też to, jak się czuje po np. bieganiu.

Wiele razy zaczynałam od zera, ale mi to sprawia frajdę. Poczucie tego, że z treningu na trening dostrzega się swój rozwój. Byleby nie zaczynać za szybko. Warto wybierać na przykład mniejsze dystanse, by się nie zrazić. Pamiętajmy też o regularności, by widzieć ten dobry wpływ. Dodatkowo sport wzmacnia psychicznie. Trzeba mieć nie tylko motywację zewnętrzną, ale również wewnętrzną, by odnaleźć przy tym radość i mieć więcej energii.

Rozmawiała. M. Bryś, pod red., S.WS.

Fotografia: Ironman Poland, Warszawa, 2022,  Maratomania.

Karolina Kosińska – była tenisistka zawodowa, która ma swoim koncie m.in. wygrane w sześciu turniejach singlowych i czternastu deblowych rangi ITF. Po kontuzji zaczęła biegać w triathlonach, kończąc m.in. zawody Ironmana w Barcelonie i Tallinie. Gra również z sukcesem w padla, zdobywając tytuły w Mistrzostwach Polski. Inspiruje i pokazuje, jak można aktywnie działać i kontynuować przygodę ze sportem, mimo choroby SM.