Pokazała, że można osiągnąć rzeczy z pozoru naprawdę trudno osiągalne. Dla niej samej zdobycie Dachu Świata było, poza narodzinami jej syna, najpiękniejszym dniem w życiu. Całą drogę na szczyt płakała… z radości. To były ogromne emocje, bo… Everest to coś szczególnego. 

Miłka co u Ciebie?

Hmmm…. Szczerze dużo zmian w życiu prywatnym. To są takie zmiany w motylami w brzuchu, które trwają już od 2 lat. Tak, jest niesamowicie pięknie, ale więcej nie powiem….

Naprawdę? Jak to się stało?

Myślę, że to historia na kilkunastostronicową opowieść, opowieść romantyczną oczywiście. Bo trzeba mieć naprawdę duży tupet, żeby tak poderwać dziewczynę! Powiem tylko tyle – zerwałam zaręczyny i uciekłam ze ślubnego kobierca. Reszta tej historii, przepraszam, ale będzie moją słodką tajemnicą. Jedyne co mogę powiedzieć to to, że była to jedna z bardziej odważnych decyzji w moim życiu. Może nawet tak odważna jak zdobycie Everestu. Odważna i jednocześnie najlepsza.

Czym dla Ciebie jest sukces?

To jest odwaga, by iść po swoje, zwłaszcza w świecie, w którym wciąż dyskryminuje się kobiety. W środowiskach w jakich się obracam, czyli kolej (Miłka jest zawodowo pracownikiem kolei – przyp. red.) i góry – wciąż rządzą mężczyźni, choć muszę przyznać, że góry tam wysoko są sprawiedliwe i płci pięknej nie dyskryminują. Ale już w bazie zdecydowanie mniej wierzy się w kobiety, w ich umiejętności. Jesteśmy postrzegane jako słabsze, żeby osiągnąć coś wielkiego.

Kiedy zaczęła się Twoja przygoda z Siłą Marzeń i droga do miejsca, w którym jesteś teraz?

Dobre pytanie! Ta droga zaczęła się tak naprawdę w momencie, kiedy pierwszy raz poczułam, co to jest przygoda. Dlatego ciężko określić dokładnie początek. Często powtarzam, że miłość do gór zapłonęła, kiedy pierwszy raz zdobyłam Śnieżkę. Miałam wtedy około 12 lat. Ale zamiłowanie do przygody pojawiło się, gdy jako dzieciak doświadczałam, co to znaczy zmarznąć, a potem się rozgrzać pijąc ciepłą herbatę. To dawało mi prawdziwą radość i wolność. To właśnie zapamiętałam z dzieciństwa. Taty często nie było w domu, ale to właśnie on pokazywał nam świat przygody zabierając nas w różne miejsca. Jechaliśmy nad jezioro, kąpaliśmy się w nocy, spaliśmy w stogu siana, biegaliśmy po lesie zbierając chrust na ognisko w środku zimy z glutami z nosa po pas.Pamiętam wyjazdy na wieś, szaleństwa na sankach podczas kuligu czy pomoc przy dojeniu krów i sianokosach. Myślę, że to właśnie wtedy zaczęło się moje zamiłowanie do przygody. A w sumie nigdzie daleko się nie wyjeżdżało. Jeździliśmy po prostu na wieś do mojej babci. Dla dzieciaków z bloków z wielkiej płyty to był raj na ziemi, do którego zabierał nas mój tata.

Co było dalej?

Kiedy odkryłam, że wspaniale jest się szlajać po świecie i być w górach? (śmiech). Myślę, że podczas pierwszej wyprawy, którą sama zorganizowałam (z moim ówczesnym chłopakiem). Zachowałam nawet rozpiskę planu. Pojechaliśmy na Jurę Krakowsko-Częstochowską, przeszliśmy trasę, jeśli dobrze pamiętam 123 km (to był szalony czas) i wiele z tej historii wymaga cenzury. Możecie sobie wyobrazić co dzieje się na takim wyjeździe, gdy jest się 3 tygodnie poza domem i ma się 16 lat. Wygłupom nie było końca.

Wtedy poczułaś, że ten styl życia Ci odpowiada, że wolisz taką spontaniczność od hotelu all inclusive i poukładanego, stabilnego życia?

Na pewno zrozumiałam, że dobrze jest coś samemu zorganizować, być kapitanem okrętu i decydować dokąd się płynie. Przełomowym momentem była też wygrana wyprawa do Peru, dzięki której, nie płacąc złotówki, odkryłam, że świat nie kończy się na Polsce i krajach z nią sąsiadujących. Jest dużo większy, a co ważniejsze – w zasięgu mojej ręki! I tylko ode mnie zależy, po jak wiele sięgnę.

Niezapomniana podróż…?

Zdecydowanie – zwłaszcza, że ta podróż miała duży wpływ na moje życie, bo w jej trakcie poznałam tatę mojego synka, Jeremiego. W podróżowaniu uwielbiam odkrywanie, jestem kojarzona głównie z górami, ale przede wszystkim chodzi o przygodę.

Jak i przede wszystkim, kiedy przygotowywałaś się do swoich wyprawach pod kątem fizycznym? Kiedy trenowałaś?

Kiedy inni spali… (śmiech). Powiem Ci, że uważam, że w treningu,gdy organizm jest zmęczony chyba jest klucz – dlatego, że całkowicie wychodzisz ze strefy komfortu, a tam na dużych wysokościach jest tak, że nieustannie jesteś poza strefą komfortu i musisz się do tego najnormalniej w święcie przyzwyczaić.

Jakie słowo najlepiej Cię opisuje?

Ultrapracowita. To słowo bardzo do mnie pasuje. Jestem inżynierem, mam umysł ścisły, analityczny, ale zarazem jestem szalenie otwarta na nowe umiejętności. Także do pracowitości dodałabym jeszcze kreatywność i zabieranie się często za rzeczy, na których się nie znam. W życiu bym nie uwierzyła, w jak przeróżnych dziedzinach będę się rozwijać i tworzyć. Kiedyś jedynymi książkami, jakie czytałam, była literatura naukowa z masą wzorów i technicznej treści. Teraz jestem autorką dwóch książek o tematyce podróżniczej. Organizuję także Festiwal Siły Marzeń, któremu patronuje wiele znaczących firm, organizuję rajd Południe – Północ, który jest swoista rowerową lekcją historii przeprowadzaną w listopadzie, a każdy kto ma ochotę może przejechać ze mną z południa Polski na północ. 9 dni, ponad 900 kilometrów, niesamowici ludzie i wspólne świętowanie Niepodległości. Od jakiegoś czasu prowadzę audycję Siła Marzeń w radiu PiliPili, a obecne „moje dziecko” to produkcja konwentów telewizyjnych. Jestem prowadzącą i producentką cyklu wywiadów z niesamowicie inspirującymi ludźmi. „Ulepieni z pasji”, bo o tym cyklu mowa to nietuzinkowe rozmowy w pięknych miejscach w całej Polsce. I tak dla przykładu z śp. Olkiem Dobą przeprowadziliśmy wywiad w kajaku, Krzyśka Wielickiego odwiedziliśmy w jego ogrodzie, z Małgosią Wojaczką – pierwszą Polką, która zdobyła Biegun Południowy, a która jest również zapaloną żeglarką, mieliśmy okazję rozmawiać w porcie w Ustce, Czesia Langa, wicemistrza olimpijskiego oraz dwukrotnego mistrza szosowych mistrzostw świata złapaliśmy na torze kolarski. Dużo by wymieniać. Dzieje się! A w tym roku mamy znów kolejnych niesamowitych gości. Jasiek Mela, Kasia Stoparczyk, Staszek Berbeka… Ups rozpędziłam się, ale odsyłam Was do strony www.festiwalsilymarzen. Tam znajdziecie tonę inspiracji!

W jaki sposób udaje Ci się realizować te projekty?

Mam bardzo wysokie wymagania wobec siebie. Nawet, jeśli coś robię pierwszy raz to z myślą, że mi się to uda. Oczywiście, popełniam błędy, jak każdy człowiek. Ale chodzi mi o nastawianie, zaangażowanie, staranność. Zawsze staram się zdobyć i przeanalizować opinie osób bardziej doświadczonych w danej kwestii. Moją główną rolą jest bycie kapitanem, który jest odpowiedzialny za doprowadzenie projektu do końca, dopięcie wszystkiego w całość. Lider jest niezbędny, żeby projekt ujrzał światło dzienne i odniósł sukces.

Dokończ zdanie: „Jestem…”?

Poza tym, że inżynierem… to jestem producentką, autorką książek, organizatorką festiwalu oraz rajdu, ambasadorką różnych marek, ale przede wszystkim pełnię funkcje mamy, partnerki, córki. Mam wrażenie, że dzisiaj każda kobieta pełni wiele ról. Mamy tą przewagę nad mężczyznami, że potrafimy być wielozadaniowe, ale też jesteśmy dużo bardziej krytyczne względem siebie, niż mężczyźni. Jesteśmy dokładniejsze, a zarazem subtelniejsze, według mnie ogólnie lepiej pracujemy. Osobiście wolę pracować z kobietami niż z mężczyznami typu samiec alfa, ja wszystko wiem, ja wszystko umiem, itd.

Która z tych ról najbardziej Ci odpowiada?

Nie potrafię odpowiedzieć (śmiech).

Która jest najbliższa Tobie? Tak, jakbym zapytała jaki jest Twój ulubiony kolor?

Dlatego trudno mi odpowiedzieć… Ja jestem barwą tęczy, a tęcza, bez chociażby jednego koloru – nie jest już tęczą. Zatem każda ze wspomnianych funkcji jest częścią mnie.

W czym się czujesz najlepiej?

W wyzwaniach! Dlatego pewnie tak dobrze odnajduję się w tych przeróżnych rolach, bo wszystkie stawiają przede mną wiele wyzwań. Bycie mamą jest ogromnym wyzwaniem, bycie partnerką także, zwłaszcza w świecie, w jakim żyjemy, stworzenie zdrowej, trwałej, opartej na zaufaniu relacji nie jest łatwe.

Jakie są twoje zalety?

Jeju… ja mam w sobie tyle dobrych cech (śmiech)… Niewątpliwie mam dobre geny.

I… wrodzoną skromność? (śmiech)

Nie, nie, nie! To jest świadomość swoich zalet (śmiech). Nie lubię fałszywej skromności, cenię szczerość. Jak jestem w czymś dobra, to wiem o tymi powiem to, po prostu używając dokładnie tych słów „jestem w tym dobra”. Podobnie umiem otwarcie przyznać, kiedy nie czuję się pewnie w danym obszarze i wówczas skieruję kogoś do bardziej kompetentnej osoby.

Od zawsze w ten sposób podchodziłaś do sprawy?

Nie od zawsze zdawałam sobie sprawę z tego, że naprawdę nie mam się czego wstydzić. Ale myślę, że tego się można nauczyć. Pewności siebie.

Świadomości, że jest się w czymś najlepszym?

Tak. Na nasze myślenie wpływają różne sytuacje, z którymi przychodzi nam się w życiu zmierzyć. W moim przypadku to była praca wśród mężczyzn, w męskim świecie, gdzie niejednokrotnie doświadczyłam mobbingu, dyskryminacji ze względu na płeć. Na początku nie wiedziałam, jak reagować, ale w końcu musiałam powiedzieć: „Nie, ja się na to nie zgadzam”. My, kobiety, często się boimy, od mężczyzn musimy się dużo uczyć, między innymi tupetu! Ale pamiętajmy, że zostałyśmy wychowane w kulturze, gdzie podział ról był dość sztywno określony, pewne rzeczy mógł robić tylko mężczyzna. Jako małym dziewczynkom, nie mówiono nam „bądź odważna i dzielna”, nam się mówiło „bądź miła i grzeczna”.

Jak czujesz się w roli pisarki?

Określiłabym się bardziej jako autorkę książek. Jak ktoś napisze pięć dzieł to może się nazywać pisarzem. Dwie książki na koncie, to moim zdaniem za mało na miano pisarki.

Obawiałaś się, jak zostaną odebrane Twoje książki? Jakie uczucia Ci towarzyszyły?

Napisałam książkę, aby opowiedzieć swoją historię. A jak to często bywa z historiami – jednego wzruszą, drugiego zadziwią, trzeciego rozdrażnią, czwarty zareaguje jeszcze inaczej.  Ja miałam to szczęście, że spotykałam się prawie wyłącznie z pozytywnymi opiniami. Dostawałam setki wiadomości. Po przeczytaniu mojej książki ludzie zaczęli spełniać swoje marzenia, zaczęli się realizować, nabrali odwagi. To motywuje, gdy czytasz historię dziewczyny z Gdyni, która bez żadnego zaplecza, bogatego taty (z całym szacunkiem do wszystkich, którzy mają zamożnych rodziców), swoją ciężką pracą i samodzielnością osiągnęła to, co sobie zaplanowała. Odbierane są nam wymówki. No i skoro ona mogła, to ja też mogę!Niestety dziś jest tak, że dzieci mają wszystko, żyją w świecie dostatku, a tego nie doceniają, nie szanują możliwości, jakie stworzyli im rodzice. Wracając do opinii o książce, wiadomo, trafiły się jakieś pojedyncze negatywne komentarze, ale bardziej w stylu „myślałem, że to będzie książka o górach, a tam laska pisze o sobie, i o swoim życiu”.  Noo tak! Ja właśnie pisałam o swoim życiu i o swoich doświadczeniach.

I o swoich górach?

I o swoich własnych górach, bo tak właśnie wyglądało moje życie.  Wszystko jest zbyt powiązane, nie byłabym w stanie opisywać tylko „górskich historii”, to nie mój styl.

Skąd pomysł zapisania wszystkich przeżyć w formie książki?

Stwierdziłam po prostu, że miałam tyle niesamowitych przygód w życiu, że warto je spisać i wydać. Książka ma moc, ma klamrę, czyli początek i koniec. Razem z książką dostajesz emocje, energię. Tak, papier zdecydowanie ma moc. W sumie to dziś myślę, że tęskno mi za pisaniem książki, ale żeby napisać coś ciekawego, trzeba coś przeżyć, czegoś doświadczyć.

Z perspektywy czasu… co było dla Ciebie najcenniejsze, a co najtrudniejsze? Które wspomnienie szczególnie zapisało się w Twojej pamięci?

Chwila, gdy byłam na Mt Evereście. Moment zdobywania ostatniej góry z Korony Ziemi był niesamowicie wzniosły. Miałam świadomość, że doprowadziłam do końca coś nad czym pracowałam 7 długich lat. 7 lat naprawdę ciężkiej pracy, bez zaplecza finansowego i przygotowania fizycznego. Będę to podkreślać, bo żaden ze mnie sportowiec. Jestem inżynierem i mamą. Pokazałam ludziom, że można osiągnąć, z pozoru rzeczy naprawdę trudno osiągalne. Zdobycie Dachu Świata było poza narodzinami mojego syna najpiękniejszym dniem w moim życiu. Pamiętam, że całą drogę na szczyt płakałam z radości. To były ogromne emocje, doświadczyłam ich wielokrotnie w górach, ale na Evereście to było coś szczególnego. 

Drugim niesamowitym momentem jaki zapadł mi w pamięci było, odpakowanie w moje urodziny kartki, którą dostałam od mojego dziecka. Na serduszko środku było narysowane serduszko. To było przed wejściem na szczyt. Patrzyłam na tę kartkę i wiedziałam, że muszę zostawić tą matczyną tęsknotę, bo ona może mnie odciągnąć od zadania, które mam przed sobą. Ciężko to wytłumaczyć, może to brzmi, jakbym była straszną matką, ale najważniejsze jest bezpieczeństwo, które wymaga absolutnego skupienia. W głowie jest świadomość, że masz synka, a ciebie jako mamy po prostu nie może zabraknąć. Nie może Ci się nic stać, dlatego cała energia i myśli kierują się na wykonaniu zadania.

Czułaś, że dużo musisz poświęcić?

Nie da się ukryć, że w takich projektach zawsze są koszty. Sukces zawsze wymaga ceny. Dla przykładu nie zawsze mogłam spędzać święta z Jeremim. Cierpiałam z powodu anemii, nagle pojawiali się ludzie, którzy mnie hejtowali, bo mi się udało do czegoś dojść ciężką pracą, odchodzili znajomi, dla których nie umiałam już znaleźć czasu na wyjście na piwo, bo poświęcałam go na pracę, pisanie ofert sponsorskich, pozyskiwanie funduszy na moje marzenia. To wszystko są koszty, to jest cena. Ale to zupełnie normalne, że sukces wymaga poświęcenia ponad przeciętną i nie jest dla tych, którzy kończą pracę o 16… i nie wychlają się ponad podstawowe obowiązki. Ludzie, którzy do czegoś dochodzą wkładają w to całe serce, całego siebie i cały swój czas.

(mam wszystkie rysunki – trzymam je, bo ja wierze w takie talizmany)

Miałaś moment kryzysu? Chciałaś zrezygnować, wycofać się?

Oczywiście, że miałam. Bałam się, że będę zmuszona zrezygnować ze względu na swoją fizjonomię. Moje ciało ma super genetykę, ale nie jest wytrenowanym ciałem, i w tamtym czasie też niestety nie było. Na rzetelny, systematyczny trening często brakowało po prostu czasu.

Zwątpiłaś wtedy w drogę, którą obrałaś, w swój styl życia? Zatętniłaś za stabilną pracą na etacie i wakacjami dwa razy w roku zorganizowanymi przez biuro podróży?

W trakcie realizacji projektu Korony Ziemi pracowałam na pełnym etacie, także tego akurat mi nie brakowało. Jeśli człowiek ma cel, to tak długo, jak będzie mu wierny, nie zejdzie z obranej drogi. Ciężko byłoby mi przestawić się na inny tryb funkcjonowania. Ja w ogóle jestem człowiekiem celu.  Jestem zadaniowcem, czasem wojownikiem, czasem strategiem. Choć tę trzecią funkcję człowiek zaczyna doceniać i jednocześnie zaczyna być bardziej skłonny do analizy i przemyślanych decyzji im jest starszy, dojrzalszy… kto wie może i nawet mądrzejszy (śmiech).

To jest efekt doświadczenia?

Zdecydowanie. Bycie wojownikiem jest piękne, wzniosłe i szlachetne, ale w pewnym momencie wojownik stwierdza, że czas skorzystać z nabytego doświadczenia i zostać wodzem. W moim życiu zmieniło się bardzo dużo. W ciągu 7 lat zdobyłam Koronę Ziemi, przeprowadzałam się trzy razy za każdym razem do innego miasta. Dwukrotnie traciłam pracę, zdobyłam bardzo dużo doświadczenia w przeróżnych życiowych sytuacjach. Może będę teraz bardzo krytyczna, ale uważam, że ludzie nie dzielą się ze względu na wiek, płeć czy religię. Ludzie dzielą się na mądrych i głupich. I to jest klucz. Wspaniale jest rozmawiać i czerpać jak najwięcej od tych mądrych, a ja na swojej drodze takich ludzi całe szczęście spotykam.

Jaki projekt masz teraz w głowie, bo rozumiem, że Korona Ziemi to raczej początek, a nie koniec?

Kolejny projekt będzie, ale jeszcze za wcześnie, żeby o nim mówić. Zdradzę tylko, że będzie dość duży i powstanie z niego film dokumentalny.

Zdradzisz coś o najbliższych planach?

„Must be” to festiwal. Na pewno góry, ale tak dla siebie, żeby odpocząć… Przede wszystkim chcę spełniać swoje oczekiwania…niekoniecznie z planem.

Marzenia?

Zwyczajne, żeby mi się życie układało, a właściwie było tak, jak jest. Jestem szczęśliwa. Naprawdę niczego mi nie brakuje. Jestem zdrowa, mogę pracować, mam fantastycznego syna i wspierającego mnie mężczyznę.

Swoje życie wiążesz z Warszawą?

Nie wiem. Jestem obywatelką świata, na nic się nie zamykam.

Chodzisz na wywiadówki?

Chodzę… Czasami(śmiech). Choć czasem wolałabym być na nich nieobecna. Jeremi chyba podzieli moje zdanie.

Jaką jesteś mamą?

Jeremi? Chodź na sekundkę. Jaką jestem mamą?

Jeremi: Mamą? Moją. Normalną. (uśmiech)

rozmawiała: S.WS.

fotografia: M.Dratwa